fbpx

GÓRSKI DOM (BEZ) KULTURY. Apel wydawców, redakcji i organizatorów festiwali górskich

Poniższy tekst nie powstałby, gdyby na horyzoncie naszej górskiej publicystyki nie pojawiło się groźne zjawisko, które najbardziej panoszy się na prowadzonym na Facebooku blogu Górski Dom Kultury. Siła napędowa tego medium, Beata Słama, od około dwudziestu lat znana jest jako recenzentka górskich książek, zawodowo zajmująca się także redakcją. Wnikliwi czytelnicy środowiskowych czasopism i portali wiedzą, że Beata Słama w swoich tekstach zazwyczaj koncentruje się na ewentualnych błędach czy niedociągnięciach, konsekwentnie spychając na dalszy plan dobre strony omawianych pozycji lub wydarzeń. Od czasu, gdy dysponuje „własnym miejscem w sieci”, stosowanie przez nią tej metody osiągnęło niespotykaną skalę, poszerzył się również repertuar nieczystych chwytów wykorzystywanych przez recenzentkę.

Niemal regułą stało się wyciąganie z kontekstu, przytaczanie – często przeinaczonych – prywatnych rozmów i korespondencji, zakładanie sojuszy, aby personalnie szkalować i obrażać ludzi, cytowanie nieistotnych często błędów z podtekstem, jakoby w książce się od nich roiło. Dostaje się też czasopismom i festiwalom. Oczywiście brane pod lupę i przedstawiane w krzywym zwierciadle są przede wszystkim te artykuły i punkty programu, które firmują, organizują lub prowadzą osobiści wrogowie recenzentki (choć nie ma tu reguły). Beata Słama deklaruje, że uwielbia polemiki, a jednocześnie kasuje wypowiedzi albo blokuje możliwość komentowania przez adwersarzy jej postów na Facebooku. W dodatku często podkreśla lub jednoznacznie sugeruje wydawcom, że na wszelkie „wydawnicze zło” naszego górskiego świata jest jedno skuteczne lekarstwo – zatrudnienie jej, prawdziwej profesjonalistki, w roli redaktorki.

Poniżej postaramy się dowieść, że przeciwko owemu samozwańczemu ideałowi można by – mając złe intencje – użyć tej samej broni, wykorzystać te same nieczyste chwyty, których on używa. Pierwotnie mieliśmy zrobić przegląd wielu pozycji, nad którymi pracowała Beata Słama. Okazało się to niepotrzebne, bowiem wystarczyła pierwsza, którą postanowiliśmy przeanalizować. Oto notatki na marginesie początkowych sześćdziesięciu stron (nie było potrzeby notować więcej) jednej z ostatnich spośród zredagowanych przez Beatę Słamę książek – „Fiva. Przekroczyć granicę strachu” Gordona Stainfortha (Wydawnictwo Poznańskie, 2017). Beata Słama odpowiedzialna była za redakcję językową i merytoryczną, jako znawczyni środowiska górskiego.

* Już we wstępie znajdziemy określenie drogi Fiva jako „szlaku” („skorygowany opis szlaku”, s. 11). Jak wiemy, szlak prowadzi na Rysy, ale północną ścianę Kazalnicy przecinają nie szlaki, tylko poważne drogi wspinaczkowe. Nie inaczej jest z norweską Ścianą Trolli.
* Niepoprawnością rażą kalki z języka angielskiego. Z tłumaczeniem how many jako „jak wielu” walczą już nauczyciele w szkole podstawowej, wbijając uczniom do głowy, że na polski tłumaczymy to po prostu jako „ile/ilu”. („Jak wielu najlepszych wspinaczy z całej Europy […]”, w oryginale: „[…] how many of the best climbers in Europe […]”, s. 20). Zresztą z kontekstu jednoznacznie wynika, że było ich niewielu. Po polsku nie mówimy także „kilka tuzinów”, jak to robią Anglosasi, tylko po prostu kilkadziesiąt: „Zrobiliśmy kilka tuzinów dróg”, w oryginale dozens (s. 17). To jednak drobiazgi, z którymi – na siłę – można by dyskutować. Przejdźmy więc do kolejnych punktów, które nie dają takiej możliwości.
* Pojawiają się tu bowiem błędy, które muszą zastanowić czujnego czytelnika. „Cóż, po ponad dwóch godzinach i wbiciu trzech pierwszych haków w nietrudną i ładną ścianę […]” (s. 27). Jak to, na nietrudnej ścianie w ciągu dwóch godzin bohaterowie wbili raptem trzy haki? Tę intrygującą zagadkę rozwiążemy, jeśli sięgniemy do oryginału: „[…] after just three introductory pitches […]”. No właśnie – chodzi o trzy wyciągi. Spora różnica, prawda? Nawiasem pisząc, to zdanie jest w ogóle źle przetłumaczone, na co redaktorka nie zwróciła uwagi, ale objaśniający ten problem wywód byłby zbyt długi na naszą krótką listę. Lepiej przejść do kolejnych spektakularnych przykładów.
* Jeszcze gorsze rzeczy dzieją się bowiem w sferze fachowego słownictwa wspinaczkowego. „Wspięliśmy się na ponad siedemnaście słynnych skałek” (ang. „[…] climbing over seventy famous rock climbs”, s. 31). Wspinacze zdobywali skałki ponad sto lat wcześniej, a w czasach, kiedy działali bohaterowi Fivy, pokonywano już drogi i właśnie o siedemdziesiąt (nie „siedemnaście”, jak w polskiej wersji) słynnych skalnych dróg chodzi.
* Z kolei słówko ze wspinaczkowego elementarza, czyli crag („skała, turnia, rejon wspinaczkowy”) jest tłumaczone jako „grań”. W ten sposób granią stała się kultowa skała Clogwyn Du’r Arddu (s. 37). Granią został nazwany także Stoney Middleton – najważniejszy rejon wapienny w Peak District. W Fivie znajdziemy bowiem „wapienną grań w Stoney Middleton” (ang. „limestone crag of Stoney Middleton”).
* W innym miejscu przeczytamy o położeniu dróg: „Spectre i Kaisergebirge Wall koło przełęczy Llanberis Pass” („Spectre and Kaisergebirge in the Llanberis Pass”, s. 31). Owszem, Llanberis Pass to przełęcz, ale jest to także popularny rejon wspinaczkowy w Snowdonii, więc poprawnie napisalibyśmy po prostu „w Llanberis Pass”. Tego typu błąd, podobnie jak wiele innych tu wymienionych, miał prawo popełnić nieznający terminologii wspinaczkowo-górskiej tłumacz, ale wyłapanie go było obowiązkiem redaktora-fachowca.
* Z polskiej wersji Fivy wspinacz nie dowie się, jakie haki bohaterowie zabrali na tytułową drogę. W oryginale czytamy, że byli wyposażeni w „two knifeblades for the thinnest cracks” (s. 7). W polskim przekładzie stoi: „dwa listki, do najwęższych poziomych szczelin” (s. 21). Autor słusznie nie pisał nic o rysach poziomych, ponieważ „najfy” sprawdzały się także w ryskach o układzie pionowym. Poza tym listek i knifeblade to jednak nie ten sam hak, choć są podobne.

Takie przykłady, tylko na sześćdziesięciu stronach książki, można mnożyć. Łatwo wskazać także miejsca, gdzie bezradni tłumacz i redaktorka po prostu pominęli niewygodny fragmencik zdania.
* Sięgamy do krótkiego słowniczka. Pomińmy niezręczne określenie „przelotu” jako „miejsca na drodze wspinaczkowej”. Znacznie gorzej jest przy definicji stanowiska: „Slangowym określeniem stanowiska jest auto – założyć auto, mieć auto”. Otóż nie jest, zwłaszcza w kontekście górskim. „Auto” jest slangowym określeniem autoasekuracji czy też – jeszcze częściej – lonży autoasekuracyjnej. Okrzyk „Mam auto!” nie oznacza, że wspinacz założył stanowisko, ale że wpiął się już do niego pętlą asekuracyjną. Jeśli instruktor mówi do adepta wspinania „Wydłuż sobie auto”, nie każe kursantowi zmieniać pętli w stanowisku na dłuższą, lecz sugeruje wydłużenie lonży autoasekuracyjnej.

Czy te rażące – gdy stworzy się z nich listę – błędy, które można znaleźć w „Fivie”, wynikają z tego, że redakcją zajęła się emerytowana nauczycielka angielskiego, która środowisko górskie zna z filmu „Na krawędzi” oraz przeczytanej w młodości książki Waltera Bonattiego „Moje góry”? Nie, tę pracę wykonała doświadczona redaktorka, która całe życie obraca się w środowisku wspinaczkowym. Czy Piotr Drożdż, który na potrzeby tego tekstu przysiadł do pierwszych sześćdziesięciu stron oraz słowniczka „Fivy” z ołówkiem, napisałby miażdżącą recenzję książki i uznał ją za słabą, złą, kiepską lub fatalną? Absolutnie nie, bowiem w przeważającej mierze ta pozycja została zredagowana dobrze i z pewnością jej lektura umiliłaby mu dwa, trzy wieczory[1]. Jeśli jednak obrać metodę, którą można by nazwać – z przymrużeniem oka – „słamowaniem”[2], da się w recenzji zniszczyć każdą, najlepszą nawet książkę, czasopismo czy imprezę. Tyle że jest to po prostu działanie szkodliwe dla naszego małego poletka górskiej kultury. Działanie, które od lat uprawia Beata Słama.
Czemu w „Fivie” znalazły się błędy? Może nie byłoby ich, gdyby Beata Słama miała na redakcję więcej czasu? Może wydawca uniknąłby ich, gdyby zatrudnił jeszcze jednego redaktora ze środowiska, który wychował się na anglojęzycznych portalach i czasopismach? Gdyby, gdyby, gdyby… Wszyscy: wydawcy, organizatorzy festiwali, redaktorzy, autorzy i tłumacze mamy swoje ograniczenia – największymi są zwykle czas i budżet. Nad każdą książką można pracować niemal bez końca, edycję festiwalu organizować przez dziesięć lat, a miesięcznik cyzelować przez pół roku. Ale realia są inne i na co dzień musimy się z nimi mierzyć. Czemu nie rozumie tego Beata Słama, niszcząc swoimi zjadliwymi słowami dobrą pracę innych? Czemu roztacza złą energię, zamiast podsycać dobrą?

Niżej podpisane redakcje, wydawcy i organizatorzy festiwali oświadczają, że piętnują działalność, która zastosowanymi chwytami i retoryką przypomina metody wykorzystywane przez plotkarskie portale. Prosimy także innych, którzy udzielają Beacie Słamie swoich łamów, o refleksję przed opublikowaniem niektórych z jej tekstów. Może jednak jedynym miejscem odpowiednim dla tej jakości paszkwili powinien być Górski Dom Kultury, który – jakże często – z kulturą, elegancją i umiarem nie ma nic wspólnego.

Podpisane przez:
Wydawnictwa: Annapurna, Góry Books, Stapis, Wydawnictwo Górskie
Redakcje: „Góry”, „n. p. m.”, „Portal Górski”, „Taternik”
Organizatorzy festiwali: Festiwal Górski im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju, Spotkania z Filmem Górskim w Zakopanem

PS. Powyższy tekst jest jednorazowym oświadczeniem o charakterze apelu, który traktujemy jako ostateczną wypowiedź w tej sprawie. Wyżej podpisani nie mają zamiaru wdawać się w ewentualne polemiki, zwłaszcza że wymagałoby to autoryzowania każdej wypowiedzi przez zbyt wiele podmiotów.

[1] Choć oczywiście chwalenie w tym przypadku redakcji, jak zrobiła to w swojej recenzji opublikowanej na portalu wspinanie.pl Ilona Łęcka („Rzetelnej redakcji Beaty Słamy zawdzięczamy przyjemność obcowania z żargonem wspinaczkowym; aby ułatwić lekturę osobom niezwiązanym ze środowiskiem górskim, książkę wzbogacono w krótki, acz treściwy słowniczek terminów”), byłoby już sporą przesadą.

[2] Termin ten zawdzięczamy Stanisławowi Pisarkowi, który po raz pierwszy zdefiniował go w nieopublikowanym jeszcze felietonie. Warto podkreślić, że w odniesieniu do znanego górskiego gawędziarza i świetnego przewodnika Bogumiła Słamy ten sam termin mógłby oznaczać – jak słusznie zauważył Pisarek – autoironiczne i pełne humoru opowiadanie górskich przygód.